HOME   AKTUALNOŚCI   KONTAKT
www.sokol.okay.pl
 
Menu
Wspieraj sekcję
Galeria - Bułgaria/Grecja 2008
Wyprawa Sokołów do Bułgarii i Grecji:
góry Riła, Pirin i Rodopy oraz rejon Kawali 18-31.V.08
Dawno planowana i wyczekiwana podróż się spełnia. Uczestnicy: Andrzej W., Piotrek Z., Zenek P., Agnieszka G., Mariola K., Jola B..
18.V. Dojazd pociągiem do Krakowa. Czekanie na spóźniający się autokar. Pierwsze emocje. Tymczasem odkręcanie pedałów, skręcanie kierownic, rozmowy i wreszcie pakowanie, zabezpieczanie, cały rozgardiasz z zajmowaniem miejsc, no i ten rozkoszny przedsmak przygody ! Obok nas miła pani naukowiec z Sofii, była właśnie na sympozjum w Krakowie. Dużo nam opowiedziała o Bułgarii, zwyczajach, języku, ludziach. Wymiana adresów.
19.V. Wiezieni byliśmy przez Słowację, Węgry i Serbię, gdzie bardzo dokładnie sprawdzano paszporty. Noc była bardzo ciężka, każdy spał i wyciągał się jak mógł. Po prostu ptaszki w klatce, ale już koniec! Po godz. 14-tej w Sofii. Pogoda godna Bułgarii. Wyładunek i doprowadzanie rowerów do stanu używalności, a to dzięki zwinności naszego mechanika pokładowego. Przypinanie sakw (koszmar), wymiana euro na lewy i zakup prowiantu. A na horyzoncie majaczy potężna sylwetka pasma Witoszy. Góry na nas czekają! Opuszczamy powoli miasto. Mijamy Panczarewo, jadąc w stronę Jez.Iskar , podziwiając pierwsze z roweru na tej ziemi krajobrazy. Nocleg na prywatnej posiadłości, dzięki zgodzie bardzo serdecznego właściciela. Przeuroczy zakątek, cisza, żaby tylko nie dawały spać. Dziś 35 km.
20.V. Po kawie od przemiłego Bułgara, wymiana adresów i wyjazd. Poprzez cudne górskie okolice docieramy do Samokowa, gdzie zwiedzamy meczet, myjemy zęby przy fontannie, robimy fotki z pomnikiem koziołka. Dalej Prodanowa, K.Klisura i Klisurska Przełęcz-1025 m.n.p.m., Saparewo, Saporewa Banja - dawniej Germania i tu znajduje się gejzer o temp. 103 st.C. Dalej Samoranowo, Dupnica, Smoczewo i Riła, za którą 5 km znaleźliśmy nocleg, dzięki uprzejmości ochroniarza. Niestety, jutro przed godz. 7-ą rano musimy znikać z biwaku. Ciemno, oko wykol, a my rozbijamy namioty. Krajobrazy oraz dość skomplikowane dojazdy i podjazdy osłabiły tempo podróży. Był też problem z zaopatrzeniem. I tak bystra, głośno szumiąca rzeka, nad którą stanęliśmy obozem, ukołysała nas do snu, skutecznie zagłuszając wszelkie smutne myśli, nasuwające się po przejechanych dziś 111 km.
21.V. Ranek. Zieleń wokół, ogromne drzewa, konie pasące się nieopodal. Szybkie pakowanie, zwijanie, mycie, śniadanko w altance i wraz z coraz gorętszym słońcem ruszamy w górę, zwiedzać Rilski Monastyr. Podjazd jest ciężki, jednostajny, bez przerwy pod górę. Piękne widoki(belwedery) i sam cel wynagrodziły wszelki trud. A gdzieś bardzo niedaleko majaczył najwyższy szczyt Musala-2925 m.n.p.m.. Potem była nagroda: szaleńczy zjazd do Riły. Szkoda było używać hamulców, bo i tak by się zdarły. Po drodze fantastyczne skałki, wodospad, a w Rile usłyszeliśmy najnormalniejszy język polski. Pani z Gdańska pracująca w restauracji, gdzie w końcu zjedliśmy obiad. Sama nas zaczepiła, słysząc mowę polską. Było miło, ale rowerki czekają niecierpliwie, coś gna nas dalej i dalej. Jest niemiłosierny upał, skóry palą się żywcem. Smak przygody trwa. Ciężkie objuczone rowery, załadowane żołądki i my ruszamy dalej w piękną ziemię bułgarską. Mijamy Stob z górami w kształcie piramid, Porominowo, Borovo. Troszkę jazdy autostradą, Rilci i większe miasto Blagoevgrad z Uniwersytetem. Krótka przerwa na zaopatrzenie i jazda. Tuż za miastem na jednym z liczników stuknęło 1000 km! Mijamy Simitli, Kv.Oranovo, Gradevo. Zmrok zbliża się nieubłaganie, a tu kampingu nie widać. Przypadkiem trafiamy na panią, która sama proponuje gościnę w swoim dawnym domu, teraz opuszczonym-„Las Vegas”, jak sama to nazwała. Jesteśmy uratowani, ale rudera koszmarna! Sprzątanie, mycie podłóg, wynoszenie śmieci. Dla Sokołów nie ma nic imposible !!! I tak z jaskółkami pod sufitem, z oknami bez szyb, jednym kranikiem do mycia, ale z wielkim sercem gospodarzy i pod dachem, po kolacji, zasnęliśmy. Tego dnia przebyliśmy 89 km.
22.V. Jaskółki wyfrunęły spod sufitu o godz.4-tej rano. My trochę później, po śniadaniu, które smakowało niezwykle. Czas pożegnania, wymiana adresów, fotki. Koszmar z pakowaniem sakw i wio! Dziś nie przelewki, nie ma „cimcirymci”, czeka nas prawdziwa jazda. Zdobywamy Przełęcz Predel-1140 m.n.p.m., potem przez Razlog, Bansko położone u stóp Pirin, Dobriniste, Mestę, Filipowo, gdzie zwiedzamy meczet, a niektóre panie ubrane są w długie bufiaste pantalony(Pomacy). Niestety, jazda w deszczu nasilającym się aż do powstania burzy z piorunami i błyskawicami. Od Mesty do przełęczy droga stromo pod górę serpentynami przez 15 km do wys. 1600 m.n.p.m.. Był to prawdziwy test wytrzymałości dla nas i dla rowerów!!! Oczywiście wszyscy zaliczyli. Na przełęczy deszcz ustał. Widoki prawie jak alpejskie. Przejazd przez Osenowo, gdzie obserwujemy podupadajšce domy i miejskie szalety, co było dla nas wielkim zaskoczeniem tam wysoko. Po drodze konie, Cyganie, salamandry na środku drogi. Zjazd do polany na 1500 m.n.p.m. i nieubłagany zmrok zaczyna zapadać, a my sami w lesie i na rozstajach. Zastajemy zawalony most na rwącej rzeczce. Z boku jest bardzo chybotliwa kładeczka. Przenosimy rowery i nadchodzi tubylec, nie tędy droga, wracamy, może uda się z noclegiem, już ciemnawo. Udaje się! Znów przeprawa przez kładkę. Teren jest powojskowy. Budynek ma uszkodzoną kanalizację i brak wody. Jednak są wygodne łóżka i firanki, a do źródełka nie jest daleko. Po zakotwiczeniu, meandrujemy o zmroku pomiędzy krowimi plackami, a pasącymi się końmi, aby użyć po ludzku mydeł, past, ręczników. Jest cudownie! To jest właśnie przygoda! „Szkoda”, że był prąd, ale pewnie gdzieś nie będzie. Dla nas po takich kilometrach(68), to był hotel „Gołębiewski”! z przepyszną kolacją z herbatką.
23.V. Po zimnej górskiej nocy nastał przepiękny, ciepły poranek. Stadka zwierząt przemykały z dzwonkami na szyjach. Po smacznym śniadanku, radośni ruszamy leśnym szlakiem. Wyjątkowo uciążliwa droga, pełna załomów, dołów, kamieni, piachu. Mijamy cygańskie osiedla, witające dzieci, konie, przeróżne ptaszki w kolorach tęczy. I niestety, urwany bagażnik! Przymusowy postój. Nadchodzi z gór para młodych Francuzów z dwoma osiołkami i psem. Wędrują od 8-miu m-cy przez całą Europę. Osły niosą tylko bagaże. Można i tak! Byliśmy pełni podziwu, ale my wolimy rowery. Rozmowy, miłe chwile, bagażnik naprawiony i ruszamy ostro pod górę. Końca nie widać. Droga prowadzi wzdłuż górskich zboczy. W dole widać wielki „kanion” z rzeką. Dojeżdżamy do Kovaczewicy z kamiennymi starymi domami, potem przez przecudne urokliwe miejsca docieramy do Gornego Drianowa-wioski ciągnącej się wzdłuż zboczy, jakby przyczepionej nad przepaścią. Tam robimy zakupy, rozmawiamy z miłymi ludźmi, bardzo nawet dowcipnymi, pokazują nam rzeźby z drewna, co niektóre dość osobliwie wstydliwe, dzieci zagadują po angielsku na temat rowerów i skąd jesteśmy. Dalej Lesten, Marczevo-tu napotykamy 500-letniego platana ! Wielkie wrażenie, świadek historii...Następnie przejazd przez Goce Delcev, Novo Liaski (dziewczyny mają zdjęcie pod tablicą), Sadovo, a nocujemy 4 km od granicy z Grecją, na dziko w niesamowicie urokliwym zakątku nad małą rzeczką. Rozbijanie namiotów, rozpalanie ogniska („Ostatni Mohikanin”), szukanie źródełka (jest ich w Bułgarii bardzo wiele), kąpanie, pranie, wspólnie przygotowana kolacja, istna sielanka, poczucie przygody, a co jutro przyniesie? Zachód słońca, przejechane 61 km i...spanie.
24.V. ...brrr! Najzimniejsza noc ze wszystkich-3 st.C. Wraz ze słońcem powróciło ciepło. Przekraczamy granicę w Ilinden i Grecja nas wita przepięknymi krajobrazami, goršcem i tchnieniem przygody. Mijamy Kato Newrokopi, Granitis, Prosotsran i dojeżdżamy do Dramy, gdzie jemy suflaki i trochę odpoczywamy. W czasie szalonego zjazdu w stronę morza napotykamy stado kóz na środku drogi. Hamowanie do zera. Następnie Doxato, Ap.Athanasios, gdzie musieliśmy skorzystać z warsztatu mechanicznego ( poszły dwie szprychy), pewnego bardzo gościnnego Greka i jego żony Niemki. Tutaj przeczekaliśmy wielką gradową burzę, popijając ziołowe herbatki, a potem jeszcze kawę, poczęstunek. Deszcz jeszcze padał, jak musieliśmy ruszać dalej. Mijaliśmy Lidię, Filippoli z wykopaliskami z bardzo dawnych czasów. Dalej Krinides, Amigdaleonas i o zmroku poprzez strome- tuż nad samym Morzem Trackim- podjazdy, dotarliśmy do przepięknej Kavali. Stare zabytkowe pięknie usytuowane miasto przeplatane nową architekturą. Znów długi, szalony, zakręcony zjazd i szukanie kampingu oraz otwartego sklepu, bo do jedzenia nie mieliśmy kompletnie nic! Po pewnych perturbacjach dotarliśmy szczęśliwie do bardzo cywilizowanego kampingu: łazienki, kafelki, kuchnie, prąd, baseny, morze 50m od namiotów, które zaraz ( po ciemku ) rozbijaliśmy. Ale potem pierwszy prysznic od paru dni, gorąca woda, pranie, jedzenie w kuchni. święto. Zerwał się silny, ciepły wiatr. Baliśmy się o namioty, ale nic się nie stało. Dziś 101 km.
25.V. Rankiem powitanie morza, pierwsze zanurzenie. Bardzo ciepłe i słone. I jazda po zakupy. Uff, jak gorąco! Jedna grupa wraca na plażę, druga zaciekle objeżdża miasto, zamek, mury, meczety,, pomnik Muhammeda Alego, akwedukt. Spotkanie z żółwiem, wężami. Fotki. Razem na plaży. Przymusowa kąpiel, co niektórych, ale fajnie! Wieczorem w strojach galowych zwiedzamy miasto i jemy obiad (tutaj dostajemy czapkę i plakat reprezentacji piłki nożnej z Kavali). Następnie nie obeszło się bez dziurawej dętki. Prawie każdy już zaliczył. Istna sielanka. Pomarańcze rosną na drzewach na ulicy, mnóstwo figowców, oliwek, palm, są też drzewa bananowca. Wieczorne światła tworzyły niepowtarzalny nastrój. Parasole poskładane, leżaki w zwartym szyku, łódki też, różnokolorowe reflektory oświetlały formy skalne, a z oddali dochodziły dźwięki muzyki techno... Dziś ok. 35 km.
26.V. Żegnamy morze z rozrzewnieniem, fotki i niestety w drogę. Panuje wielki upał. Przejeżdżamy przez Palio, Peramos, Amfipoli i po pewnych trudnościach ( przedzieranie się z autostrady na właściwą drogę ) docieramy do Nea Kardila, na dziką plażę pełną ostów dziurawiących wszystko: podłogi namiotów, karimaty, nasze stopy, ręce. Ale to wszystko nic! W oddali widać Półwysep HalkiDiki ze światłami nabrzeżnych miejscowości. Zapalamy ognisko, szykujemy pyszną kolacyjkę. Jest fajnie, muszelki, szum fal...O to przecież chodziło! źródełko niedaleko. Umyci, najedzeni, weseli, pokłuci, oblezieni rzepami kładziemy się spać. Nikt i nic nas nie pokona! Zaciekli w swych dokonaniach przejechaliśmy dziś 75 km.
27.V. Witamy wschód słońca... śniadanie, walka z okrutnymi ostami. Uratowanie żółwia z kosza na śmieci. Powrót do Nea Kardila, zakup żywności. Dalej Houmniko ( czereśnie prosto z drzewa ), Nigritta, gdzie jemy dwa obiady (kelnerka Ormianka). Tu przeczekujemy nasilający się skwar i spaleni prawie do żywej skóry, musimy już trochę uważać. Dalej Kolokastro, po drodze zabytkowe ruiny, przejazd przez autostradę, Himaros (lody na stacji BP) i dojeżdżamy o zmroku do Jeziora Kerkim. Witają nas dostojne czaple i rozkrzyczane pelikany. Dziki biwak na stromej górce koło jeziora. Jest jednak źródełko, ławki, stoły. Ognisko, kolacja w przemiłym otoczeniu. Mogłoby tak trwać i trwać bez końca. Dziś 88 km.
28.V. Czas żegnać Grecję, która dostarczyła nam mnóstwa wrażeń w poznawaniu jej mieszkańców, obyczajów, krajobrazów. Czas wracać do Bułgarii. Po drodze Iraklea, Megalohori, Nea Petritsi i wreszcie przejście graniczne w Kulacie. Kupujemy pamiątki i prezenty. Następnie przez Dolne Spancevo, Vranje, Harsovo, Vinogradi, przebywając bardzo długi i dość uciążliwy podjazd ( spada 2 l piwa z bagażnika ), docieramy do Melnika, najmniejszego miasta w Bułgarii i jednocześnie z niesamowitymi zabytkami, otoczonego wysokimi, jakby piaskowymi piramidami gór. Umiejscawiamy się w porządnym hoteliku. Nareszcie prysznic, pranie, przebieranie w stroje galowe i gotowi do zwiedzania. Wieczorem zasiadamy w restauracji do bardzo sutej i smacznej kolacji, zakończonej najpyszniejszymi lodami na świecie! Dziś 61 km.
29.V. Rano szybko pobudka, jedzonko i ...okazało się, że jesteśmy zamknięci, nie ma nikogo z obsługi. Nerwy, bieganie, ale Sokoły nawet w takiej sytuacji sobie poradzą. Wyszliśmy przez okno. Niestety, rowery też były zamknięte gdzie indziej. Koszmar. Mało czasu na zwiedzanie, jeszcze trzeba zdążyć na pociąg. Wreszcie ktoś przyszedł i rowerami bez sakw wspinaliśmy się pod górę 10 km, aby zwiedzić Rożenski Monastyr. Stary, drewniany, piękny, ciekawie usytuowany. Co niektórzy musieli zakładać długie spódnice od popa. W drodze powrotnej spotkanie z żółwiem idącym środkiem ulicy. Szalony zjazd do Melnika, mocowanie sakw i w drogę! Lożenica, Hotovo, Spatovo, Nove Delcevo i Sandanski, gdzie czekamy na pociąg. Pod Sofią planujemy ostatni nocleg. Na dworcu ludzi przybywa. Poznaliśmy ciekawego Sofijczyka Cyryla. Mówił po polsku! Studiował na warszawskiej politechnice. Oferował nam pomoc, zapraszał na nocleg i zwiedzanie Sofii. Opowiadał mocno poruszony o politycznych aspektach swej ojczyzny. Ledwo zmieściliœmy się z rowerami, każdy osobno. Wizja przesiadki z powodu robót na torach do autobusów i znów do pociągu. Obsługa i pociągu, i autobusów nas pogania, jak w obozie pracy. Wszyscy czekają tylko na nas, my rozkręcamy rowery, zrzucamy sakwy, wszystko jedzie osobno, Cyryl nam pomaga, ruch, rwetes, trwoga! Jazda na stojąco. Potem już tylko obojętny spokój. Wszystko jest dla ludzi! Biedny Cyryl biegał po pociągu, pytał czy wszystko dobrze. Wymieniliśmy adresy. Trasa pociągu: Blagoevgrad, Dupnica, Radomir, Pernik i w Dragiczewie, nie w Sofii wysiedliśmy, mimo podzielonych zdań. Potem Rudarci, gdzie zostaliśmy bardzo, ale to bardzo życzliwie przyjęci przez pewnego pana Mikołaja-właściciela baru. Długa rozmowa, kawa, herbata, rakija, sałatki, fotki, poznanie z rodziną. Na horyzoncie, u podnóża Parku Nar. Witosza majaczy opuszczony kamping, z domkami bez szyb. Tam będziemy obozować. Docieramy tuż przed zmrokiem. Kolejne „Las Vegas”. Sprzątamy, ognisko, smażone kiełbaski, dzielenie się wrażeniami i bardzo gorąca noc, ostatnia w Bułgarii. Dziś 41 km.
30.V. Budzenie zamówione było na godz.6-tą i tak się stało. Mycie, pakowanie, załadunek sakw, śniadanie na stojąco, zjazd do Mikołaja na kawę, wymiana adresów. Powrót przez Dragiczevo, Vladaję. Docieramy do Sofii na ostatnich kroplach wody w bidonach. Nie starcza czasu na odwiedziny u Cyryla. Tylko zakupy i wymiana pieniędzy. Ostatnie 23 km rowerami. Znów do autobusu i do Polski! To były niezapomniane dni! Przez szyby patrzymy jeszcze na krajobrazy. Granica z Serbią. Dokładne kontrole paszportów. Rzut oka na stadion w Belgradzie i nastaje noc.
31.V. Świt w Słowacji. Wspomnienia. Bułgaria to kraj nic nie mający przeciwko rowerzystom, kraj przyjaznych ludzi, zimnych obiadów, ziołowych herbatek słodzonych miodem, urokliwej ziemi z krajobrazami przepełnionymi wszechobecnymi górami, kraj z niezłymi drogami, sklepami... Może wrócimy tu za rok? Każdy bez wyjštku złapał kapcia, był bagażnik, były szprychy i inne drobniejsze sprawy, ale mechanik pokładowy czuwał i ratował. I już Kraków, znów pakowanie, znów do pociągu, Tarnów, smutne chwile pożegnań. Ale przecież nie na długo!
(Relacja Jolanty Bilkowskiej)


Kilka fotek z wyprawy

  

  

  

  

  

  

  

  

  

  

  

  

  

  

<<<WRÓĆ

Wszelkie uwagi odnośnie funkcjonowania i zawartości strony prosimy kierować na email: napisz do autora strony sokol2@interia.eu