HOME   AKTUALNOŚCI   KONTAKT
www.sokol.okay.pl
 
Menu
Wspieraj sekcję
Weekend Majowy 2008
2008 Weekend Majowy- relacja

Pierwsza większa rowerowa wyprawa Sokołów : Bieszczady 1 - 4.05.2008 Noce jeszcze zimne, ale dnie wystarczająco ciepłe, aby wziąć rower i jechać trochę dalej. Tak więc śmiałkowie z Sokoła wyruszyli nad ranem pociągiem do Przemyśla. Po drodze przeglądanie map, planowanie ostateczne tras, przewidywanie pogody i najbliższej przyszłości. Za oknami to słońce, to deszcz. Wreszcie wysiadamy i w drogę. Mijamy Wapowice z rezerwatem ,,Przełom Hołubli", Reczpol z rez. ,,Brzoza Czarna", Nienadową z pałacem barokowym, następnie Piątkową Górę ze starą cerkwią wybudowaną w niesamowicie urokliwym zakątku. Wąską kładką i przez strumień przechodziliśmy aby podziwiać. Wokół stare zapadłe groby z zardzewiałymi krzyżami. Wydawało się, że duchy mgiełkami unoszą się nad nimi i pod przekrzywionym bardzo leciwym drewnianym krzyżem cmentarnym. 10 km dalej jest Ulucz: cerkiew z 1510 r., 300m stromo pod górę, bez rowerów. Warto było się wspinać, gdyż załapaliśmy zwiedzanie środka. To w górę, to w dół mknęliśmy wciąż naprzód. Łodzina ( cerkiew ), Hłomcza ( cerkiew ), Sanok ( skansen ), Zagórz i wieczór już w Lesku ( zamek Kmitów, synagoga, cm. żyd. ). Jednemu z kolegów pęka dętka po najechaniu na krawężnik. Nocleg w Uhercach Mineralnych u znajomego kolegi, gdzie przybyliśmy po 21.00 i wtedy lunął deszcz. Nawet nie było jak rozłożyć namiotów. Gościnni gospodarze zaoferowali pokój z wygodnymi łóżkami i ciepły prysznic. Dziś ponad 100 km. Drugi dzień wstał z deszczem i zapowiadało się przygnębiająco. Czekaliśmy, może przejdzie. I tak też się stało. Po drodze przepiękne ,,belwedery", ciekawe boczne szlaki. Bardzo strome podjazdy, które niejednokrotnie kończyły się pchaniem rowerów pod górę. Były przeprawy przez dzikie połoniny, kamieniste rzeczki, pola, łąki, błota, spotkania z rajdowcami terenowymi, stadkami koni. Chwile niezapomniane...A dalej Szczawne, obiad w Komańczy (piwo za darmo), gdzie jest klasztor nazaretanek i cerkiew. Tylawa, Zyndranowa ze skansenem łemkowskim. Szukanie noclegu. Docieramy pod granicę koło Lipowców. Tam nad rzeczką, wśród kwitnących podbiałów znajdujemy całkiem porządne pole namiotowe. Prawie po ciemku rozbijamy obóz. Jak tu jeść, jak tu się myć ? Ale strumyk chyba był podgrzewany, a kto był głodny, jedzenie znalazł. Wesoło zakończony dzień. Zasypialiśmy, mając przed oczyma wrażenia z dzisiejszego dnia: podjazdy, szalone zjazdy, cerkwie, lasy i wszystkie miłe chwile. Dziś 70 km. Trzeci dzień zaczął się od lodowatego poranka. Pięć razy padało. Wilgoć, wszystko mokre i nieprzyjemne. Bolą, co niektórych, kolana, ramiona. Trasę trochę zmieniliśmy ze względu na niepewną pogodę, ale jakoś chmury sobie poszły. A my, już w trasie, sześć razy pokonywaliśmy rzekę Wisłok, brodząc po dnie na bosaka, prowadząc rowery obok. Jeden z kolegów, niestety, miał kąpiel wraz z rowerem i był cały mokry. Jechaliśmy bardzo uciążliwymi, błotnistymi i kamienistymi szlakami górskimi. Nadprogramowe kilometry pod górę z powodu zabłądzenia, ale za to zwiedziliśmy więcej. Nocleg w ośr. szkolenia w Radocynie. Ale tu pięknie ! I cywilizacja ! Rowerki na strych pod klucz, a my gościnnie do świetlicy. Prysznic, pranie, kolacja a potem miłe chwile przed snem, w cieple od grzejących kaloryferów. W czwarty dzień nad ranem lało, jakby nie miało zamiaru przestać. Czekamy, ale niestety. Sprawa wygląda beznadziejnie. Ruszamy więc w deszczu. Chwilami przestaje padać. Widoki wynagradzają trudy i znoje jechania na mokro. Co niektórzy zmokli do suchej nitki, a ciężkie od wody ubrania wędrują do sakw, aby tam przydać ciężaru. Trasa uległa pewnemu skróceniu i zrezygnowaliśmy np. z Wysowej i Ciężkowic, ale byliśmy chwilę w Kwiatoniu, w Klimkówce nad jeziorem (cały czas lało) i innych ciekawych miejscach. Deszcz nie przeszkadzał w podziwianiu okolic, pod wrażeniem których, zdobywaliśmy podjazdy i nieco ostrożniej mknęliśmy w dół. Niezapomnianych wrażeń dostarczył nam np. niesamowity podjazd serpentynami na Magurę Małastowską. Ciężka zaprawa, ale daliśmy radę. Powoli kierowaliśmy się do Grybowa na dworzec PKP. Wpakowaliśmy w pociąg nasze ubłocone do granic rowerki i ogarnięci nostalgią i niedosytem Bieszczad, spokojnie dojeżdżaliśmy do Tarnowa. Jeszcze parę fotek, suszenie mokrych map. Tarnów i pożegnania. W sumie zaliczyliśmy ok. 320 km.

<<<WRÓĆ

Wszelkie uwagi odnośnie funkcjonowania i zawartości strony prosimy kierować na email: napisz do autora strony sokol2@interia.eu